O co tu chodzi?
Po co w ogóle tam jechać? Dolina Baliem położona jest w zachodniej części Nowej Gwinei (wyspy). Formalnie stanowi część Indonezji. Przez wielu indonezyjska władza uznawana jest za okupanta i po dziś dzień trwają, można nawet powiedzieć walki. Raczej bardziej w stylu „żołnierze wyklęci” niż wojna na pełną skalę, ale chociażby polskie MSZ stale odradza wyjazdy do Papui Zachodniej ze względu na „uzbrojone grupy rebeliantów”. Co tu dużo mówić. Plemiona Nowej Gwinei to ludzie zupełnie rożni od Indonezyjczyków. Wyglądają inaczej, wyznają inną religię a przyroda ma często więcej wspólnego z Australią (do której z resztą geograficznie należy) niż z Azją. Tak więc w Papui się dzieje i są ku temu powody.
Kilka miesięcy przed naszą podróżą – nastąpiła kolejna eskalacja konfliktu. Napiszę krótko, bez wdawania się w szczegóły, kto chce łatwo je znajdzie. Incydent rasistowski (Papuascy studenci mieli być nazywani małpami przez Indonezyjską policję) wywołał zamieszki w wielu miejscach: Jayapura, Wamena, Sorong. Indonezja wysyła wojsko, odcina internet. W jeden tylko dzień – 23 Września – w Wamenie (to jest miasto położone u stóp Doliny Baliem) ginie od 20 do 30 osób. Indonezja odcina dostęp turystyczny do tego obszaru. Bardzo cieżko dowiedzieć się co i jak. Za pomocą reddita ustaliliśmy że ruch turystyczny otworzono ponownie w Grudniu! Ruszamy!
Ale po co tam jechać? Jest to bardzo niedostępny teren. Dość powiedzieć, że plemienna populacja około 150 tyś mieszkańców była nieznana naszej cywilizacji aż do 1938 roku. Wtedy po raz pierwszy ktoś powiedział patrząc z okna samolotu – „o tu są ludzie”. Możemy powiedzieć więc, ze tam historia dzieje się na naszych oczach. Jedno z ostatnich miejsc na Ziemi gdzie można spotkać i poznać ludzi, którzy cywilizacji się uczą. Jedni mieszkają w Wamenie – to miasto założone w 1956. Tak, dla europejskich uszu brzmi to trochę ja żart 🙂 A cała reszta mieszka porozrzucana po wioskach w dolinie, może 2 dni drogi przez góry (Yogosem), a może 7 dni (Angurruk) Dodać należy że zwyczaje tych plemion działały na wyobraźnię białuch – kanibalizm, mumifikacja, obcinanie palców w żałobie i słynna koteka na penisie. Jeżeli chcecie przeżyć przygodę, pojechać w ciekawe i oryginalne miejsce i zobaczyć trochę inny świat – to cieżko o lepszy wybór. To jest jedno z ostatnich takich miejsc na Ziemi.
Samolotem do Papui
Jak zazwyczaj trzeba się zastanowić jak tam dolecieć. W tym wypadku musimy dostać się do Wameny gdzie rozpocznie się nasza przygoda. Wamena jest tutaj:
Nie dostaniemy się tam na jednym bilecie. Do miasta istnieją jedynie połączenia lotnicze z Jayapury (największe miasto w Indonezyjskiej części wyspy) oraz Timiki. Lotów z Jayapury jest dużo więcej. Ostatecznie oznacza to tyle, że i tak należy najpierw dostać się gdzieś do Papui. Jayapura wydaje się z pozoru najlepszym wyborem, ale istnieje jeszcze jedna opcja – Sorong. To brama do zdecydowanie najpopularniejszej atrakcji Papui Zachodniej – rajskich wysp Raja Ampat. Z tego powodu często ceny biletów są tam dużo bardziej atrakcyjne (Qatar i Garuda często mają promocje). Dodatkowo, skoro już lecimy tak daleko to pewnie dobrze by było coś jeszcze zobaczyć nie? Reszta to już sprawa umiejętności w użytkowaniu serwisu skyscanner (nie jest to reklama, po prostu od zawsze korzystam). Moja rada natomiast jest taka: Nocleg w Jayapura to strata czasu, kombinujcie tak żeby tego samego dnia dostać się do Wameny. Jeśli będzie to wymagało długiej przesiadki – nie ma sprawy na pierwszym piętrze, w rogu znajduje się bardzo fajny bufet. Za około 30 zł na osobę można pic, jeść i korzystać z Wifi do woli 🙂
Lokalne loty mają do siebie to samo co u nas w Europie, trzeba dokupić bagaż (wyjątkiem jest Garuda Indonesia). Płaci się za każde 5kg.
Ceny lotów do Jayapura i Sorong wahają się w okolicach 4200-4600 PLN. Całe szczęście do Sorong bywają promocje i wszystko poniżej 3000 PLN warto brać w ciemno. Poruszanie się samolotem po wyspie też nie jest tanie, bo za odcinek (jedna osoba w jedną stronę) ceny wahają się między 150-300zł. To wszystko bez bagażu, więc czasami warto wziąć Garuda Indonesia nawet jeśli na pierwszy rzut oka bilet jest droższy.
Jesteśmy w Wamenie
Po wylądowaniu możemy pójść od razu na trekking (to opcja dla hardkorów) albo przenocować w jednym z hoteli/hosteli. Hotele z prawdziwego zdarzenia są dwa – Baliem Pilamo w mieście oraz Baliem Valley Resort kilkanaście kilometrów dalej. Poza tym znajdziemy wiele mniejszych hostelików. Co kto lubi. W mieście nie ma właściwie nic ciekawego. Możemy zrobić dwie rzeczy. Zakupy – chcemy przecież kupić zupki chińskie czyli ostani krzyk mody w dolinie, nieodłącznie walający się kawałek tworzywa na naszej trasie. A zupki smakują tu wybornie 🙂 Albo, udać się na jeden z okolicznych rynków aby poobserwować ciekawy asortyment – np. czapki z piórami z rajskiego ptaka. No, egzotyka.



Wracając do zakupów. Jest jeden lepiej zaopatrzony sklep Ropan Market. Polecam zabrać z domu jakieś mieszanki orzechowe, a resztę (zupki chińskie) wodę do napełnienia bidonu kupić właśnie tutaj. Alkohol jest oczywiście całkowicie zakazany (trudno dostępny nawet w Sorong, a mówimy o piwie), więc dla poszukujących wrażeń pozostaje lokalny hit – „pinang”. Więcej o tym innym razem.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia – specjalnie pozwolenie, które podobno trzeba mieć w czasie trekkingu. W celu jego zdobycia należy udać się z ksero paszportów na posterunek policji (np. w Wamenie). W rzeczywistości jest to całkowicie zbędne i nikt o to nie zapyta. Szkoda czasu.
Bezpieczeństwo
Polskie MSZ odradza podróże które nie są koniecznie:
- do prowincji Środkowe Sulawesi i Papua, w których operują uzbrojone grupy i dochodzić może do starć z siłami rządowymi
- Na Papui i Papui Zachodniej dochodzi do starć ruchu separatystycznego z władzami. Ostatnia eskalacja napięć miała miejsce w sierpniu 2019 r. Podczas starć z policją w miejscowościach Wamaena i Jayapura zginęło 21 osób.
W rzeczywistości szukaliśmy i szukaliśmy i nie znaleźliśmy jakichś strasznych historii o zaginionych lub porwanych turystach. Jedyny relatywnie świeży (przykry) przypadek, na który się natknęliśmy to było aresztowanie i skazanie rodzimego turysty. Oskarżany był m.in o sprzedaż amunicji Armii Wyzwolenia Papui. Czy tak było. Nikt nie wie, natomiast trzeba po prostu pamiętać żeby nie wypowiadać się na żadne tematy polityczne. Poza tym, w dolinie Baliem jest bezpiecznie (bardzo bezpiecznie, no chyba że boicie się 8-latka z 70cm maczetą, my za pierwszym razem tak;)) a w samej Wamenie – ciężko powiedzieć. Nie mieliśmy żadnych problemów a przeszliśmy całe miasto wzdłuż i wszerz (nie było to zbyt trudne zadanie). Jeden jedyny raz byliśmy „śledzeni” przez podejrzanego mężczyznę więc skryliśmy się w hotelu. Nie wiemy nawet czy miał on jakiekolwiek zamiary, a może był po prostu ciekawy? Gdziekolwiek się nie znajdziecie czy to w Wamenie/Dolinie Baliem, Nabire czy Sorong będziecie wydarzeniem a następnie zdjęciem w niezliczonej ilości telefonów.
Tak więc pod tym względem nie różni się tu zbytnio od reszty świata. Po prostu dodatkowo trzeba pamiętać o tym aby hasła #freewestpapua zachować dla siebie aż do czasu powrotu do domu. Aha, i nie zbliżajcie się do największej na świecie kopalni miedzi oraz złota. Okolica nie należy do najbezpieczniejszych.
Ekwipunek
Pewne rzeczy są oczywiste, pewne trochę mniej. Poniżej luźna lista rekomendacji:
- Mapa – Aplikacja maps.me na komórkę. Mapy dostępne offline, im bardziej dzika kraina tym jest lepsza od Google Maps. Tak jest również w tym wypadku. Nie ma też (chyba?) lepszej pieszej nawigacji;
- Bidony – Nie chcecie targać kilogramów, a po drodze znajdują się strumienie z wodą. Miejscowi piją prosto ze strumienia (albo z opakowania po zupce chińskiej), ja jednak polecam bidon z systemem filtracji – Lifestraw;
- Karimata i śpiwór. W nocy może być chłodno – mimo że to równik. Dostaniecie na pewno coś we wiosce, ale ze względu na higienie (i robaki) najlepiej przynieść spanie na plecach. Nie ma znaczenie za bardzo co – musi być lekkie i musi być małe;
- Naczynia. Zostaniecie zaproszeni na obiad/kolacje przez gospodarzy. Jeśli macie opory przed jedzeniem/piciem z podłogi albo z wątpliwej czystości naczyń to polecam składane zestawy turystyczne firmy Sea to Summit. Drogie, ale lekkie i nie zajmują miejsca w plecaku;
- Latarka czołówka i zapas baterii – nie ma elektryczności, szybko się robi ciemno więc dobra latarka czołowa i zapas baterii to podstawa;
- Buty do „pływania”. Bedzie przekraczanie rwącej rzeki „wpław”;
- Reszta jest standardowa: kurtka przeciwdeszczowa, powerbank, dobre buty trekkingowe, mugga, tona kremu do opalania..
- Leki.. no właśnie. Niby rekomenduje się lek na malarię (Malarone) ale w dolinie nie spotkaliśmy żadnego komara więc..

Wyruszamy w drogę
Mało kto dociera do Papui Zachodniej. Jeśli ktoś już gdzieś dociera – z reguły jest to Raja Ampat. Z tych docierających do Wameny, nie wszyscy idą na trekking, a z tych idących mało kto wyrusza bez przewodnika. Szkoda. Bo przewodnik jest zbędny. Mowię o 3-4 dniowej trasie. Można sobie wpisać w maps.me – Yogosem. To jest ostatnie miejsce dostępne bez przewodnika i z dokładnym odzwierciedleniem trasy w maps.me.
Ale po kolei
Najpierw musimy dostać się z Wameny do Kurimy. Wszystkie informacje potwierdzają, że startuje on z tego miejsca (kolejny miejscowy rynek):
Ale wiecie co? Nam nie udało się go znaleźć. Wiemy, że jeździ bo nim wracaliśmy, ale w pierwszą stronę, może ze względu na emocje go po prostu nie znaleźliśmy. Rynek wyglądał też inaczej niż na zdjęciach (może efekt niedawnych zamieszek?) Nie chcąc tracić więc za bardzo czasu dogadaliśmy się z miejscowymi motocyklistami, i tak pokonaliśmy drogę do.. no właśnie – nie Kurimy – a rwącej rzeki. Z tego miejsca będzie to łatwe, bo droga wiedzie prosto do Kurimy. Za 100 000 lokalnej waluty na pewno znajdą się chętni 🙂


Tutaj zaczyna się przygoda. Po przekroczeniu rzeki czeka nas albo 2-3 km spacer do właściwego początku trasy, albo można potargować się z miejscowymi i wziąć szybką podwózkę na motorze. Z jednej strony nie jest to daleko i trasa jest prosta, ale to kolejne kilometry w nogach, kilogramy na plecach, a równikowe słońce parzy bardzo szybko i bardzo mocno. Niezależnie jak, ale w końcu trzeba dotrzeć do „mostu na drugą stronę”.

Stąd możemy sobie w miarę naszych chęci i możliwości zaplanować trasę. Polecam zapisać sobie w maps.me następujące nazwy wiosek, żeby do nich nawigować albo mieć o co zapytać miejscową ludność (będą, oj będą Wami zainteresowani, szczególnie że białas bez przewodnika): Ugem, Ikenem, Hitugi, Yuarima, Yogosem. W każdej z tych wiosek powinno być miejsce do spania. Wystarczy pierwszej napotkanej osobie powiedzieć „tidur” :). Poniższa mapka pokazuje ten obszar.
Największym wrogiem podczas całej wyprawy jest słońce. Równie 12h nad horyzontem oraz 12h pod horyzontem. Wschodzi i zachodzi bardzo szybko więc rano chłodem nie nacieszymy się za długo a wieczorem ciemność zapada bardzo gwałtownie. Nam w czasie wędrówki towarzyszyła ciągła temperatura oscylująca wokół 33 stopni, zero chmur oraz niestety bardzo bardzo mało cienia na szlaku. W połączeniu z ciężkim plecakiem powodowało to że podejścia były niezłym wyzwaniem.
Powrót należy zaplanować tak, żeby zdążyć na busik do Wameny. Nie ma rozkładu, nie wiadomo do której jeżdżą – tak więc warto być „na dole” niezbyt późno. 16 czy 17 i chyba nie ma co ryzykować później. Przystanek znajduje się kilkaset metrów po przekroczeniu rzeki. Wygląda tak:

Zasada działania jest następująca – wsiadasz i czekasz aż do środka wejdzie dwa razy więcej pasażerów niż wynosi pojemność auta. Wtedy można ruszać 😉 W naszym przypadku było to około 90 minut.
W środku miła atmosfera ale o tym innym razem.

To właściwie tyle jeśli chodzi o ten poradnik, jakie przygody nas spotkały w tym wypadzie opowiemy na pewno w osobnym wpisie 🙂
Na koniec jeszcze mała galeria zdjęć.









Na sam koniec, bo teraz możemy to napisać: Free West Papua!
Autor: Łukasz
