Raja Ampat to kierunek-marzenie dla wszystkich amatorów nurkowania. Jadąc tam nie potrafiłam pływać nawet z maską i rurką ale okazało się, że trudno o lepsze warunki do nauki. Zacznijmy od początku.

Raja Ampat to archipelag około 1500 wysp usytuowanych między Morzem Seram i Oceanem Spokojnym. Administracyjnie to część prowincji Papui Zachodniej. Ja zdecydowałam się zatrzymać na Batancie (a właściwie na małej wysepce u jej wybrzeży) i o niej Wam trochę opowiem.

Na te rajskie wyspy ciężko się dostać. Podróż standardowo rozpoczyna się z Sorong skąd promem dociera się na Waisai. Stamtąd już łódką na dowolnie wybraną wyspę z archipelagu. Pod warunkiem oczywiście, że wcześniej ustalisz to z właścicielem homestaya, w którym to zamierzasz się zatrzymać. Bo to właśnie on odbiera Cie z Waisai.

Jedna rzecz wymaga tu podkreślenia. Sposób funkcjonowanie właścicieli homestay’ów – dla uproszczenia nazwijmy ich wyspiarzami. Absolutnie nie ma to mieć pejoratywnego wydźwięku ot mieszkają na wyspach i tyle. Wyspiarze żyją i funkcjonują w czasie „wyspiarskim”. Oni ten nasz europejski, klasyczny czas, gdzie doba ma 24 godziny, a godzina 60 minut, włożyli gdzieś między bajki. Co więcej, wydaje się, że pojęcie takie jak spóźnienie w ogóle nie funkcjonuje i nikt specjalnie nie emocjonuje się faktem, że wyjazd ustalany na 8 rozpoczyna się o 10. Z takim elastycznym postrzeganiem czasu każdy podróżujący tam musi się liczyć. W końcu albo to zaakceptuje albo będzie się wkurzać co nijak nie wpłynie na dobre samopoczucie.

Ważna jest jeszcze jedna kwestia, którą wypada poruszyć. Zanim trafiłam do Raja Ampat to jeszcze w Nabire poznałam wyjątkowo sympatycznego Duńczyka, który postanowił podzielić się ze mną pewną radą. Mężczyzna dość często bywał w tamtych okolicach i dobrze je znał. O zaletach owego archipelagu, ze szczególnym uwzględnieniem tego jak bogate jest jej życie morskie, mógł prawić godzinami. Wspomniał też o jednej dość istotnej wadzie. Mianowicie owe rajskie wyspy miały mieć ogromny problem ze szczurami. Mój znajomy opowiedział jak to pierwszej nocy spędzanej na jednej z wysp obudził go dziwny szelest. Gdy wstał i zapalił światło (elektryczność w najlepszym wypadku jest dostępna od 6 wieczór do 6 rano) zobaczył, że do zawiniętej dwukrotnie w sreberko i owiniętej dodatkowo folią resztki czekoladowego batonika w kieszeni jego starych jak sam zaznaczył znoszonych i śmierdzących potem spodni dobierał się szczur. Co też było dość ciekawe bo okazuje się, że gryzonie te mają węch absolutny. Poradził, by wszelkie jedzenie w domku wieszać na hakach znajdujących się pod sufitem. Ja żadnego szczura na wyspie nie widziałam ale prawda jest taka, że byliśmy wyjątkowo zdyscyplinowani. Dokładnie przetrzepaliśmy plecaki i nie wzięliśmy na wyspę ani okruszka.

Zatem uczulam by przed zamówieniem lokum sprawdzić opinie jak to wyglada w kwestii szczurów. Bo po co dzielić domek z czymś co nie dość, że się nie dorzuci do ceny to jeszcze wszystko zje i dodatkowo wstrętnie wygląda (z tym wyglądem to oczywiście moja subiektywna opinia. Zakładam, że są i tacy którzy w szczurach dostrzegają piękno). Istnieje też jeszcze jeden ważny powód, dla którego wybór home stay’a jest tak szalenie istotny. Wyspy te poza nielicznymi wyjątkami są w całości porośnięte dżunglą a jedyne wykarczowane miejsca zajmują homestay’e. Co to poza całodziennym obcowaniem z przyrodą oznacza w praktyce? Że nie ma opcji sklepu ani tym bardziej restauracji. Jesz to co przyrządzi dostępna na wyspie kucharka albo nie jesz wcale. Tu tez miałam szczęście bo kucharka pracująca w moim homestay’u potrafiła wyczarować przepyszne potrawy zarówno gdy miała z czego gotować (bo wlaściciel akurat przywiózł jej świeżo złowionego tuńczyka) i gdy z produktami było bardzo krucho (gdy właściciel najprawdopodobniej zapił albo załatwiaj jakieś szemrane interesy na i postanowił ewakuować się z wyspy na mniej-więcej 36 godzin).

Tak wiec jeśli chodzi o Yenaduak homestay nieopodal wyspy Batanta to największym jej minusem okazał się właściciel Sem, a cała reszta była zdecydowanie godna polecenia. Dobre jedzenie, czysto, w domku woda ze studni (do wyczerpania zapasów). Prąd dostępny zawsze w godzinach nocnych a szczurów ani śladu. Dodatkowym plusem tego nazwijmy to „ośrodka” (na wyspie mieściły się trzy 2-osobowe domki i kolejne dwa, trochę większe mogące pomieścić do 4 osób), o którym myślę warto wspomnieć jest możliwość korzystania z internetu. Nie jest to co prawda szerokopasmowy internet dostępny w każdym miejscu wyspy, ale wspinając się mniej więcej około 10 minut na górę za kuchnią, można złapać sieć na tyle dobrą, że możliwe jest polaczenie video przez whatsapp. Jest to cos wyjątkowego bo internet jest raczej rzadkością na wyspach. Przypuszczam ze bliskość małej wioski, położonej na jednej z sąsiednich wysp jest tutaj decydująca.O warunkach nie będę Wam za dużo mówić, po prostu pokażę jak to wyglądało.

Ważne jest też by wspomnieć troche o samym funkcjonowaniu turysty na wyspach Raja Ampat. Bo będąc tam większość czasu spędzisz podziwiając życie morskie jednak by moc zobaczyć rafę w okolicach innych wysp trzeba się przemieszczać (rafa zarówno obfitością, gatunkami korali jak i kolorem może się diametralnie różnić w zależności od miejsca). Życie morskie tez jest zróżnicowane i np. żarłacz rafowy czarnopłetwy będzie występował przy jednej z wysp, a manta albo dugong juz przy drugiej. Poza życiem morskim Raja Ampat czasami oferuje możliwość podziwiania wodospadów, czy np rajskich ptaków. Jeśli chcesz zobaczyć jak najwiecej ktoś będzie musiał przewozić Cię z miejsca na miejsce. Dlatego tak istotne jest by właściciel homestay’a mial ochotę współpracować. Teoretycznie powinieneś móc pójść do takiego właściciela, umówić się co do dnia, godzin, ceny wycieczki i po prostu na nią jechać. W praktyce jednak bywa róźnie bo wszystko zależy od dostępności łódek i ilości turystów.

Jak było w moim wypadku? Właściciel chętnie zabierał nas na wycieczki do momentu gdy chętnych na transport było więcej. Z chwila gdy przyjechała inna większa grupa, po prostu nas olał. Dlatego też nie jestem w stanie z czystym sumieniem polecić Yenaduak homestay. Koniec końców jadąc na koniec świata, przynajmniej ja i pewnie nie tylko ja, mam ochotę zobaczyć jak najwiecej. Gdy właściciel łódki nie daje mi takiej możliwości, to uważam że psuje mój wyjazd. Możliwe, że Sam więcej się tak nie zachowa, możliwe też, że nie pojawi się większa w jego opinii bardziej opłacalna grupa (co tez jest dość dziwne bo cenę wycieczki rozkłada się na ilość osób w łódce, więc właściciel ostatecznie zarabia i tak tyle samo). W takim wypadku Yenaduak będzie doskonałym wyborem. Inaczej może się skończyć jak u mnie. Ostatniego dnia właściciel przepadł a my gniliśmy cały dzień na wyspie. Dodatkowo nie mieliśmy nawet jedzenia bo Sam nie dostarczył kucharce nawet produktów spożywczych . Ja osobiście uważam ze stracić 1 dzień z 5 to dużo, ale oczywiście wszystko zależy od indywidualnego podejścia.

Jest jeszcze jedna kwestia, o której warto wspomnieć. Zachęcam by rezerwować swój pobyt na wyspie przez portal stayrajaampat. Oferuje on pomoc na wypadek zaistnienia pewnej, niestety ciągle spotykanej nieprzyjemności. Wyspy otworzyły się na turystykę w latach 90-tych więc baza noclegowa jest dość ograniczona i skromna w formie (dzięki temu ciągle jest tu jak jest). Praktyką często stosowaną przez wyspiarzy jest tzw. „overbooking”. Co to oznacza w praktyce? To, że zamawiając coś na 4 miesiące wcześniej wcale nie znaczy, że w dniu przejazdu będzie dla Ciebie miejsce. Owszem odbiorą Cię z portu i przewiozą dwie godziny na wyspę. Na miejscu jednak Twoich walizek nie wyjmą tylko w koślawy sposób, bardziej na migi, będą starać się tłumaczyć dlaczego teraz musicie do łódki wrócić i przez najbliższe 4 godziny pływać od wyspy do wyspy w poszukiwaniu noclegu. Za niego oczywiście trzeba dodatkowo zapłacić, bo o tym, że zapłaciłeś już 4-miesiące wcześniej wszyscy już jakby zapomnieli. Tak oczywiście być nie musi, lecz zdarza się nagminnie, więc warto to trzymać gdzieś z tyłu głowy. Osobiście tego nie doświadczyłam ale już 4 z 10 zapoznanych przeze mnie na miejscu osób tak.
Autor: Iza