Skip to content
Menu
Longstroll
  • O mnie
  • instagram
Longstroll

Pustynia Atacama – Ciągle w Chile ale jak na księżycu

Opublikowano 24/05/202026/08/2020

Pomarańczowym piaskiem w oczy

„Przelecieć pół świata. Dotrzeć na Atacamie i nie zobaczyć Valle de la Luna, to jak pojechać do Paryża i zbojkotować wieżę Eiffla”. Tak powiedziała nam zachwalająca wycieczkę na tę część pustyni niezwykle urodziwa dziewczyna pracująca w agencji turystycznej Flamingo. „Widok zachwyca” dodała jeszcze z uśmiechem. Wiecie co, miała 100% racji w racji 😉

Żeby dostać się do Atacamy przylecieliśmy do Calamy z Santiago de Chile. Na lotnisku wskoczyliśmy do busika (bez najmniejszego problemu znajdziecie je na zewnątrz. Jak to w Ameryce Południowej słowo klucz to „colectivo”), który zabrał nas do małego turystycznego miasteczka w sercu pustyni – San Pedro de Atacama.

wersja w deszczu > https://www.instagram.com/p/B57NPGnlJWq/
W poszukiwaniu pierwszego piętra

Powiem tylko – bo musicie to wiedzieć, że San Pedro ma bardzo ciekawy klimat, miasto jest małe, wokół nie ma nic, a wszyscy ludzie, którzy się przez nie przewijają są w jakiś sposób związani z pustynią. Co ciekawe w tym mieście ludzie są wyluzowani i zrelaksowani. Trochę tak jakby ktoś postawił miasteczko przy Woodstocku tylko dla celów woodstockowych. Wszyscy spędzaliby czas na koncertach, a po nich gdy już trafiliby z powrotem do miasteczka to czas mijałby im na zawieraniu nowych znajomości, piciu (jest jeden bar ale za to bardzo klimatyczny) lub paleniu. 

Całe szczęście nie znają tu kostki Bauma

Odwieczny dylemat

Przygotowując się do wyjazdu na Atacamę do końca wahaliśmy się czy brać samochód i wycieczki organizować na własną rękę czy może jednak skorzystać z usług agencji turystycznych działających na terenie San Pedro. Przyznam szczerze, że tę część naszej wyprawy do Chile potraktowaliśmy po macoszemu. Skupiliśmy się na Patagonii, nie poświęcając Atacamie należytej uwagi. Koniec końców postanowiliśmy, ostateczną decyzję podjąć na miejscu. 

Pierwszy spacer po miasteczku i wiedzieliśmy, że pójdziemy na łatwiznę. Na wycieczki udamy się z agencją turystyczną. Tych w San Pedro jest zatrzęsienie. W atrakcyjnych cenach proponują zwiedzanie tego co Atacama ma do zaoferowania. Cała trudność sprowadzała się do tego by wybrać tę właściwą. Idąc ulicą, pokrytą suchym jak wiór piaskiem o pomarańczowej barwie, byliśmy non stop zatrzymywani przez naganiaczy prezentujących mniej lub bardziej atrakcyjnie wycieczki z ich biura podróży. Nie trzeba być szczególnie bystrym by wiedzieć, że każda zabiera turystów w te same miejsca a ceny w nich są zbliżone. Nie mieliśmy szczególnie wysokich wymagań. Tak na prawdę zależało nam tylko na tym by ilość osób, z którą będziemy jechać była jak najmniejsza. Nie mieliśmy ochoty na udział w wycieczce dla 40-osobowej grupy wożonej wielkim autokarem. Wybór padł na agencję Flamingo – chyba urzekła nas ich historia. Grupa względnie młodych 30-kilku-letnich pasjonatów z Anglii, Francji, Patagońskiej części Chile i kto wie skąd jeszcze zdecydowała się osiąść na stałe w San Pedro i organizować wycieczki na pustynie. To trochę tak jak Ci pasjonaci co decydują się sprzedać cały dorobek życia i przeprowadzić do Tajlandii. Z tą tylko różnicą, że to pustynia, jedno z najsuchszych miejsc na ziemi, warunki klimatyczne są dalekie od tych przyjaznych człowiekowi i jest dużo drożej niż w Azji (Chile to zdecydowanie najbogatszy kraj na kontynencie). Oni tam faktycznie muszą pracować, żeby się utrzymać.

Jak to mówią – Szerokości

Oferowali wycieczki w małych 10-osobowych grupach co nam pasowało. Krótka rozmowa w agencji – klepnięte jedziemy.

Daliśmy się namówić

Jedną z wycieczek, na którą zdecydowaliśmy się z nimi pojechać była ta na Valle de la Luna. Wstyd się przyznać ale wstępnie nawet nie mieliśmy jej w planie (Andy, wulkany, 'Salar’ – to było nam w głowie. Niestety nie było nam dane), to francuzka pracująca w agencji nas do niej przekonała i za to byliśmy jej później bardzo wdzięczni. 

Wyprawa miała zacząć się punktualnie o godzinie 16. Miejsce zbiórki to ławeczki pośrodku niskich białych budynków. Przy płaceniu za wycieczkę kilkukrotnie podkreślano żeby być 10 minut przed czasu bo ruszamy równo o czasie. Uwierzcie mi, gdy Ci z Flamingo mówią równo o czasie myślą równo o czasie.  Wspominam o tym dlatego, że dwie osoby się spóźniły i nikt na nie nie czekał – ja z tym żadnego problemu nie mam – co więcej pochwalam. Ruszyliśmy (dosłownie) w momencie gdy dzwon pobliskiego kościoła wybił 16. Czad 🙂

Od razu widać, że to nie Patagonia. Z naprzeciwka jedzie samochód.

Dobra jedziemy my i międzynarodowa ekipa. Co ciekawe w naszej grupie była też Polka – bardzo fajna dziewczyna – która akurat na Atacamie kończyła swoją 3-miesięczną eskapadę po Ameryce Południowej. Przyjechała z poderwanym po drodze Kolumbijczykiem 🙂 Wiem, że niektórzy nie lubią spotykać swoich rodaków na drugim końcu świata. Ja akurat nie mam z tym problemu, uważam, że zawsze fajnie jest pogadać z kimś kto ma coś ciekawego do powiedzenia.

Chciałabym tylko nadmienić dla tych co nie wiedzą, ze Atacamę uważa się za jedno z najsuchszych miejsc na ziemi. W niektórych jej częściach od lat nie spadła kropla deszczu. Otóż my mieliśmy to „szczęście”, że nastąpiło załamanie pogody i wycieczka, na którą się wybraliśmy była ostatnią na jakiej udało się nam być. Zaczęło padać, padało też przez dzień kolejny a już następnego zamknięto miasto. Taki juz chyba urok miejsc zbudowanych z gliny – gdy popada mogę się rozpłynąć..

Woodstock (a raczej Poland’and’Rock)

Na księżycu

Ale wróćmy do samej wycieczki. Jedziemy busikiem około 20 minut. Pierwszy przystanek formacje skalne. Wchodzimy do słonych jaskiń, wdrapujemy się na górę. I teraz powiem Wam coś naprawdę ciekawego. Gdy dotarliśmy na szczyt i stanęliśmy tak w milczeniu dało radę usłyszeć dziwny dźwięk, jakby skrzypienie. To znak, że skały na których właśnie staliśmy są w ciągłym ruchu rozszerzają się i ścierają. 

Into the wild

Chwila na foty, pakujemy się do busa i jedziemy dalej. Krótka przechadzka a dokoła krajobraz iście księżycowy. W pewnym momencie nierzeczywiste stożkowe góry wyłaniają się z pomarańczowego piasku, to był „mój widok”- te stożki nigdy nie widziałam czegoś równie nierzeczywistego do dziś pozostaje moim widokiem nr 1.

Planeta Ziemia

Diuna

A później przyszła kolej na ostatni punkt wycieczki. Piaszczyste diuny Atacamy. By ujrzeć je w całości musieliśmy trochę się powspinać, nie wymagało to wysiłku jak Torres del Paine ale zaznaczam, że dało radę się trochę zmęczyć. Po mniej więcej 15 minutowej wspinaczce naszym oczom ukazała się największa diuna jaką w życiu widziałam. Skoncentrowana  wokół jednego grzbietu, ogromna, jakby ocean z piasku, od lat kształtowana przez wiejący tam wiatr otoczona kilkoma mniejszymi, które tylko podkreślały jej masyw. Usiedliśmy z wrażenia wgapiając się w ten ogrom piasku. Nie przesadzę mówiąc, że na dobre dwie minuty odjęło nam mowę.

Ponieważ widok ten był tak niespodziewany to na początku mój mózg widział ocean. Dopiero po kilku chwilach uświadomiłam sobie, że ten bezkres to nie woda, to piasek. Taki error w matrixie 🙂

Piasek
Piasek
Wystarczy już tych zdjęć

Po około godzinie, bo tyle czasu dano nam tam na górze, spakowaliśmy się do busa i pojechaliśmy oglądać zachód słońca na Atacamie. Zaczynało grzmieć i wtedy właśnie przewodnik wspomniał o pewnej ciekawostce. Jeśli burza nie przejdzie to w całym mieście wyłączą prąd. Tak też się stało ale kilka godzin później. Stoimy w „centrum”, leje, noc. I nagle bam, wszystkie sklepy, restauracje, latarnie – robią się ciemne. Towarzyszy temu dziwny dźwięk. To suma okrzyków wszystkich osób w zasięgu słuchu. Przypomina to bardziej coś co powiedziałby jeden z oślizgłych Bogów z książki Lovecrafta niż jakieś znane nam słowo. Podsumowując – warto było to usłyszeć.

Piasek
Ciągle planeta Ziemia
Piasek (na drugim planie)

Warto było też bo..

Muszę jeszcze wspomnieć, bo zdecydowanie warto, naszego przewodnika -Nico. Był RE-WE-LA-CYJ-NY. Życzę Wam żebyście będąc tam, jadąc na wycieczkę z „Flamingo” (klik) trafili właśnie na niego. Miał wiedzę wiadomo – umówmy się, że każdy przewodnik w mniejszym lub większym stopniu ją ma. Ale jaką on miał charyzmę i co najważniejsze poczucie humoru. I to nie byle jakie. Mówiąc kolokwialnie człowiek prawie sikał ze śmiechu. W pewnym momencie, dowiadując się, że jesteśmy z Polski zaczął udawać Borata – i robił to fenomenalnie. niewątpliwie Nico był wisienką na torcie całej tej niesamowitej przygody.

Autor: Iza

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Izabela

longstroll

Podróże i inne rzeczy

Strasburg - jarmark świąteczny, glühwein i duż Strasburg - jarmark świąteczny, glühwein i dużo ludzi.  Jak dla mnie ludzi trochę za dużo, a glühwein trochę za drogie i trochę za słabe. 
Choć z ciekawości sprawdziłam ceny na jarmarku świątecznym w PL w Poznaniu. W sumie nie wiem czemu w Poznaniu😅, może dlatego, że akurat tam bywałam na 11 listopada. Cena za kubek 20 zł.
W Strasburgu, we Francji 4€ za grzane wino bez rumu, 5€ z rumem. Więc wychodzi na to, że taniej 🤐
Szwajcarska jesień 🍂 jakieś 10 dni i 10 stopn Szwajcarska jesień 🍂 jakieś 10 dni i 10 stopni temu
Dzień, w którym spotkałam skorpiona. Niebezpiec Dzień, w którym spotkałam skorpiona. Niebezpieczną istotką 🦂
Neapol po raz trzeci. Ale to tylko dlatego, że ju Neapol po raz trzeci. Ale to tylko dlatego, że jutro wybieram się do Lugano, a Lugano to największe miasto w Ticino, a Ticino to włoskojęzyczny kanton w Szwajcarii 🤓
Więc prawie jak Włochy. To będzie moja pierwsza wizyta w tej włoskiej części Szwajcarii, więc nie ukrywam, że jestem ciekawa. 
Raz odwiedzałam francuskojęzyczną część Szwajcarii - na początku roku pojechałam do Montreux i niby kraj wciąż ten sam, ale na miejscu trochę inaczej, niż w tej niemieckojęzycznej części, w której obecnie mieszkam. 
Nie wiem może to przypadek ale :) Pamiętam, że w Montreux późnym wieczorem wyszliśmy sobie do baru, zostawiliśmy tam małą fortunę (kto był w barze w Szwajcarii ten wie 🤯) Wieczór był bardzo przyjemny mieliśmy ochotę by trwał i trwał, więc zdecydowaliśmy, że zakupimy sobie jeszcze butelkę wina do hotelu (już w sklepie). Więc szukamy tego sklepu - żadnego ani widu, ani słychu. Telefony jak na złość rozładowane, więc pomyśleliśmy żeby spytać jakiegoś przechodnia na ulicy. Zaczepiliśmy 3 osoby. Żadna nie umiała odpowiedzieć na proste pytania zadane w języku angielskim. Wszyscy tylko po francusku - zupełnie jak we Francji. A w kantonie Zurych to ciężko znaleźć kogoś kto po angielsku nie mówi. Ciekawe jak w Ticino 🤔 :)
Paprocie, wallaby i wąż tygrysi-typowa tasmańsk Paprocie, wallaby i wąż tygrysi-typowa tasmańska przechadzka
Made it 💪 To mój najtrudniejszy technicznie s Made it 💪 
To mój najtrudniejszy technicznie szlak w Szwajcarii (oczywiście jak do tej pory, bo dopiero się rozkręcam) były łańcuchy, zbocza, śliskie kamienie i pionowa 30 metrowa drabina przy zboczu co to podobno jest sławna 🤷‍♀️ (obiecuję dorzucić swoją cegiełkę i uczynić ją sławną jeszcze bardziej. Od dziś będzie to najstraszniejsza drabina, po której kiedykolwiek chodziłam - co wcale nie jest kłamstwem - bo tak właśnie było :))
Szlak niebieski (tu w Szwajcarii to szlak trudny, ten akurat T4 z elementami T5) Także zmęczona ale szczęśliwa. A najlepsze jest to, że mój 8-latek dał radę - so proud 😎 (choć nawet przez moment nie wątpiłam, że mu się uda).
A na szlaku widziałam węża 😬 niestety nie zdążyłam zrobić foto-smuteczek. Ciekawe czy był jadowity?🤔
Pa Pa czerwiec. 1. Znalazłam fajne jezioro 40-min Pa Pa czerwiec.
1. Znalazłam fajne jezioro 40-minut od domu i z tej okazji kupiłam SUP-a ma być w piątek:)
2. Góry Rigi Hochsprung
3. Drabina przy przepaści-patrzę w dół-kręci mi się w głowie 😅
4. Nie patrzę-schodzę.
5-6. Góry Leistchamm.
7-8. Girly girl Chiavenna.
9-10. Montespluga dopamine butów 4/10.
11. 2 razy w czerwcu  przebiegłam 10km :)
12. W szpitalu.
13. Colmar poplamiłam sukienkę RIP.
14. Girly Girl w górach.
15. Nad jeziorem.
16-17. Rigi 
18. Colmar 
19. Afirmacja 😅
Afryka i część moich noclegów, wyjątkowych z Afryka i część moich noclegów, wyjątkowych z różnych względów.
1. Outjo. Kamping, jakąś godzinę drogi od Etoszy, z basenem idealnym na prawie 40 stopniowe upały.
2. Żyrafa photobomb.
3. Bo w Otjiwarongo żyrafy, strusie chodziły sobie swobodnie na basen.
4. Prawie jak na pustyni. 
5. Oryks koło domu.
6. I basen jak z obrazka.
7. Mój domek przy pustyni Namib.
8. Skeleton Coast pełne szkieletów.
9. Pierwszy nocleg na farmie strusi - wtedy jeszcze nie wiedziałam, że strusie w Namibii będę widzieć prawie codziennie.
10. Próbuje, z marnym skutkiem, zrobić sobie selfie ze strusiem.
Moje pierwsze self-drive safari uważam za bardzo Moje pierwsze self-drive safari uważam za bardzo udane. 
Jeżeli ktoś chciałby spróbować, a nie interesuje go game drive, to myślę, że Park Narodowy Etoszy będzie doskonały wyborem. Ale tam jest zwierząt 😮
Ktoś miał okazję robić self-drive Safari? Gdzie? 
.
.
.
#namibiatravel #namibiatourism #namibiatrip #safari #selfdrivesafari #selfdrive #etosha #etoshanationalpark #mojepodróże #podróżemałeiduże #słonie #lwy #zebry #żyrafy
📍Deadvlei 
Gorąco, sucho i piasek co zawiera żelazo. 
Miejsce w rzeczywistości wygląda jakby było sfotoshopowane.
W dżungli - Park Narodowy Madidi w Boliwii - phot W dżungli - Park Narodowy Madidi w Boliwii - photo dump 
1) patrzę na to zdjęcie i pachnie mi muggą 
2) wystrój mojej chatki utrzymany w iście minimalistycznym stylu :) oprócz łóżka i moskitiery było tam tylko jedno krzesło - w sumie nic więcej nie potrzeba
3) odkąd znajomy w odp. na relacje z tym filmikiem napisał mi tak „droga twojego starego do szkoły” nie umiem na to spojrzeć inaczej 
4) widok z chatki miałam pierwsza klasa 
5) in the jungle - ubrana po uszy - co nie do końca jest w moim stylu 🤪 w obawie przed robalami maści wszelakiej 
6) zachód słońca nad jeziorem (mój obóz w dżungli położony był nad nim, co odróżniało go od innych obozów - położonych zazwyczaj nad rzeką)
7) ja w tym jeziorze pływałam, co wymagało ode mnie sporej odwagi, dzień wcześniej nocą pływała po tym jeziorze łódką w poszukiwaniu odbijających światło latarki oczu małych kajmanów i krokodyli
8) tarantula spotkana w trakcie nocnego spaceru
9) boa, biorąc pod uwagę fakt, że boa i anakonda to ta sama rodzina węży, to prawie jakbym jednak widziała anakondę na tym wyjeździe
10) dwa z moich 3 niezbędników na tych wakacjach mugga, tusz do rzęs, na foto brakuje tylko spf 50
Dzień, w którym gonił mnie gumowy dinozaur - uc Dzień, w którym gonił mnie gumowy dinozaur - uciekłam 😏
📍Salar de Uyuni
Buenos Aires. Nigdy jakoś szczególnie nie chciałam tam pojechać, loty ułożyły się jednak tak, że nadarzyła się okazja. I bardzo dobrze. Byłam tam naszym latem, a więc ich zimą. Tak mi się spodobało, że aż po raz pierwszy z premedytacją puściłam sobie piosenkę Manamu Buenos Aires. Wcześniej słyszałam tylko fragmenty refrenu. Piosenka, tak jak i miasto, również mi się spodobała, do tego stopnia, że aż kupiłam sobie winyla, ale niestety nie miałam go jak zapakować i czeka na mnie teraz w PL 🙃
Buenos - miasto, do którego mogłabym wrócić, bo czuję, że miałabym po co. To drugie i ostatnie miasto po Sydney, o którym tak myślę. 
A na zdjęciach m.in. 
1. Aleja 9 lipca - 9 pasów w jedną i 9 w drugą, szerokość 140 metrów - to z nią kojarzyło mi się Buenos przed przyjazdem; 
2. Dzielnica portowa - inflacja w Argentynie 250% a oni budują na potęgę i jakoś to się kręci… ciekawe :) może to faktycznie jest tak jak to mówią, że są 4 rodzaje gospodarek rozwinięta, nierozwinięta, Japonia i Argentyna;
3 La Boca trąci komercją bardzo a poza tym to miłość do Messiego i Maradony unosi się w powietrzu.  Kupiłam 2 koszulki dla młodego mniejsza dla mnie większa, ostatnio przeglądając telefon znalazła swoje zdjęcie z nimi. Ale dowcipniś z tego mojego L. no nie przestaje mnie zadziwiać 
4. Podobno największą atrakcją Buenos jest cmentarz (leży na nim m.in. Ewa Peron i pewnie wielu innych znanych ludzi, których ja nie znam:)) cmentarz bardzo przypomniałam mi ten z Nowego Orleanu - ten, na którym kręcili Easy Ridera ♥️. Grobowce jak grobowce takie wielkie domy, ale przed jednym stał pomnik tej dziewczyny z psem - jak wyjęty z horroru :) 
5. Buenos to i tango - tańczą je wszędzie albo markują, że tańczą.
Taki misz masz zdjęciowy z Buenos - może kiedyś loty ułożą się tak żebym trafiła tam ich latem, czuję, że to będzie jedna wielka impreza.
Jezioro Garda taki misz masz. To był bardzo fajn Jezioro Garda taki misz masz. 
To był bardzo fajny wyjazd . To trzecie włoskie jezioro, które odwiedziłam. Wciąż ulubionym pozostaje Como, ale myślę, że to głównie przez to, że nad Como mieliśmy do dyspozycji ślicznie położony klimatyczny dom, a nad Gardą mieszkaliśmy po prostu w hotelu. Chociaż mój syn jest innego zdania - uważa, że Garda to najlepsze co nam się przytrafiło i wakacje 10/10 a wszystko za sprawą aquaparku Caneva, do którego wybraliśmy sie z okazji dnia dziecka.
Taki wniosek na przyszłość, jakbym jeszcze kiedyś zdecydowała się pojechać nad Gardę, a Caneva okazała się takim hitem, że możliwe, że młody będzie naciskać by to się wydarzyło, to zatrzymałabym się na północy, jest tam zdecydowanie ładniej. 
A na zdjęciach.
1,2,3 ja nad Gardą, chłonę słońce. 
4. Po prosu jezioro, jest ogromne, dwa razy większe od Como. Raz zdecydowaliśmy się je objechać - tam są cały czas korki.
5. Wjechaliśmy na Monte Baldo i trafiła nam się mega widoczność.
6. Pyszne jedzenie, ale homara zamówiłam po raz ostatni - ja nie umiem tego jeść tak żeby się nie pobrudzić. 
7. Góry nad jeziorem.
8. Ja patrząca na góry.
9. Santuario Madonna della Corona. Chwilę później zaczęliśmy rozglądać się za miejscem by zobaczyć je z innej perspektywy 
10. 🧘‍♀️
11. Widoki z Monte Baldo
12. Inna perspektywa na sanktuarium.
13. Widziałam też trochę wodospadów. W ogóle ten czas nad Gardą spędziliśmy bardzo aktywnie, co mnie osobiście bardzo cieszy.
14. A nad Gadrę ze Szwajcarii jechaliśmy Montesplugą - genialna 👌no i ogromne brawa dla kierowcy 👏
15. Przy zamku jak z klocków Lego. 
16. Prawie jak Park Jurajski, a to Garda. 
No bardzo fajny wyjazd :)
Wiatr tak silny, że prawie mnie zwiało na Bay of Wiatr tak silny, że prawie mnie zwiało na Bay of Fires.
📌Tasmania, Australia
Lody, ognisko i wybory czyli ostatni weekend w wie Lody, ognisko i wybory czyli ostatni weekend w wielkim skrócie.
Dzień, w którym poszłam na street food festival Dzień, w którym poszłam na street food festival i wybrałam najgorzej… NAJGORZEJ 
W sumie to powinnam się już dawno nauczyć, że bułka z frytką w środku to połączenie, które się nigdy nie obroni 😐
Może nie góry, ale było pod górę 🙃 Jedyne Może nie góry, ale było pod górę 🙃 Jedyne miejsce w Namibii gdzie udałam się na powiedzmy mały trekking. Pod górę, po kamieniach, w 30 stopniowym upale. W połowie drogi na trasie pojawiły się małpy i tak się zastanawiałam jakie jest prawdopodobieństwo, że zaczną w nas rzucać kamieniami. Bo jakby to był film to na bank by tak było 😅
Jeszcze nigdy nie byłam na Malediwach. A myślę, Jeszcze nigdy nie byłam na Malediwach. A myślę, że jakoś bym się odnalazła 🥷
Zima w górach ❄️ 📍Isenthal, Uri Zima w górach ❄️
📍Isenthal, Uri
Wczytaj więcej... Obserwuj na Instagramie

Ostatnie wpisy

  • Raja Ampat – Ostani Raj na Ziemi
  • Hobbiton – Wycieczka do świata fantasy
  • Askja – Droga do dwóch wulkanicznych jezior w Interiorze Islandii
  • Pustynia Atacama – Ciągle w Chile ale jak na księżycu
  • Nabire – Zatoka Cenderwasih – Papua Zachodnia. Pływanie z rekinem wielorybim.

Najnowsze komentarze

  • Pustynia Atacama - Ciągle w Chile ale jak na księżycu - Longstroll - Samochodem przez Patagonie
  • Big Ice – Trekking po lodowcu Perito Moreno – Longstroll - Samochodem przez Patagonie

Kategorie

  • Ameryka Poludniowa
  • Argentyna
  • Australia
  • Azja
  • Chile
  • Europa
  • Flora
  • Indonezja
  • Islandia
  • Nowa Zelandia
  • Patagonia
  • Poradnik
  • Trekking
©2025 Longstroll | Powered by SuperbThemes